Atmosferę można było wręcz kroić nożem. Ba, można było ją nawet poczuć mimo ekranu. Świetnie to zostało zrobione, siedziałem jak na szpilkach.
Też zachwycił mnie ten odcinek. Prawdziwe kino. Piękne aktorstwo, emocje aż wylewają się z ekranu. Jamie Lee Curtis pozamiatała i moim zdaniem dała znacznie lepszy popis niż w swojej oscarowej roli (przy "I make things beautiful for them, and no one makes things beautiful for me" spociły mi się oczy).
Zawsze powtarzam, że historie o dysfunkcyjnych rodzinach to najlepsze historie :) Przynajmniej w kontekście kina.